
Legenda polskiego żużla urodziła się 1 stycznia 1953 roku w Zwierzynie, w woj. lubuskim. Żużlem zainteresował się w wieku 16 lat, gdy zapisał się do szkółki w Gorzowie. Swoją karierę rozpoczął w Stali, z którą zdobył trzy tytuły Drużynowego Mistrza Polski. Następnie przeniósł się do drużyny Wybrzeża Gdańsk. Oprócz rozgrywek klubowych, był także silnym punktem reprezentacji Polski, z którą zdobywał medale Drużynowych Mistrzostw Świata, a także medale Mistrzostw Świata Par. Indywidualnie, dwukrotnie stawał na podium Mistrzostw Świata, oprócz tego pięciokrotnie sięgał po tytuł Indywidualnego Mistrza Polski. Swoją karierę skończył w wieku 34 lat.
Piątek. 23 marca. Stadion Wybrzeża Gdańsk. Jest chwila przed czternastą. A my siedzimy w salce kontroli antydopingowej razem z naszym bohaterem i… zaczynamy wywiad.
Okrążenie 2 – Kariera sportowa
“Kiedyś to był żużel…”, “Za moich czasów…” – znacie to? Na pewno tak. Wiele osób na te słowa myśli od razu: “No na pewno”. Wierzcie lub nie, ale nasz rozmówca miał szczęście do swoich drużyn – medale, tytuły i świetna atmosfera… Czego chcieć więcej?
– Wydaje mi się, że młodość ma swoje prawa. W Gorzowie drużyna była mocna, bo w 1969 zdobyła tytuł Mistrza Polski. Do dziś w nagrodę za tytuł mistrzowski, finał Indywidualnych Mistrzostw Polski odbywa się na torze ekipy, która wygrała ligę. Mistrzem Polski został wtedy Edmund Migoś. Taka to była drużyna: Migoś, Jancarz, Pogorzelski, Padewski… silne nazwiska.
Jak wspomina Pan Zenon, poza wynikami, ekipy z tamtych lat wyróżniała atmosfera, więzi. Zawodnicy mogli na siebie liczyć na dobre i na złe. Nieraz oznaczało to barwne historie, do których wraca się po latach. Taka właśnie przygoda przytrafiła się naszemu bohaterowi w 1972 roku.
– Miałem wypadek, dostałem wstrząśnienia mózgu w Świętochłowicach. Obudziłem się w szpitalu, a dwa dni później Józek Jarmuła przyjechał by mnie odwiedzić. On prowadził naukę jazdy, wsiedliśmy do jego samochodu ciężarowego i pojechaliśmy do niego na kawę. W tym czasie milicja mnie szukała.
MATEUSZ: Od razu postawiono wszystkie służby na nogi!
EWELINA: Uciekł, nie wiadomo gdzie! (śmiech) A pamięta Pan jeszcze inne tak zabawne historie?
– Oj, ja Pani powiem, zbyt dużo tego było żeby tak coś wybrać. Nawet nad tym teraz jakoś nie myślałem. 20 lat kariery to jednak dużo.
20 lat to naprawdę wiele, ciężko się z Panem Zenonem nie zgodzić. Są jednak takie zawody, które pamięta się niezależnie od stażu na torze. Do takich na pewno można zaliczyć Indywidualne Mistrzostwa Świata na żużlu w Chorzowie. Bez wątpienia jest to szczególne miejsce dla naszego bohatera – w końcu tam zdobywał to, co najcenniejsze.
– Na pewno największe tytuły, bo pierwszy wicemistrz świata, drugi wicemistrz świata, trzecie miejsce w Mistrzostwa Świata par. Było trochę tych w Chorzowie, ale może tylko ze względu na to, że był to piękny, duży stadion i tak rozgrywano te finały.
Wielu żużlowców mówi dziś, że start podczas Grand Prix na Narodowym jest niesamowitym przeżyciem. Ogromny stadion, wielu fanów, atmosfera… Trzeba jednak pamiętać, że takim magicznym miejscem był niegdyś Chorzów. Walkę o medal Zenona Plecha oglądało… 120 tysięcy kibiców.
MATEUSZ: To jak to jest startować przed 120 tysiącami ludzi?
– Na pewno stres i włosy się jeżą, bo człowiek chce wypaść jak najlepiej. Doping ludzi, którzy krzyczą, trąbią, przychodzą z różnymi transparentami – to wszystko było.
MATEUSZ: I był też sukces.
– W 1970 roku, gdy finał był rozgrywany we Wrocławiu też był sukces, bo drugie miejsce zajął Waloszek, trzecie miejsce Woryna. Takie to były czasy.
Nie tylko na polskich torach żużlowcy musieli sporo się napocić, by zarobić. Ciężko było też na Wyspach Brytyjskich, gdzie każdy musiał osiągnąć pewien punktowy poziom.
– O pieniądzach wolałbym nie rozmawiać, bo dla mnie pieniądz to rzecz nabyta. Dobry fachowiec zarabia dobre pieniądze. W tamtym okresie, o sporcie żużlowym można było powiedzieć, że jest zawodowy, bo za każdy punkt płacili 80 złotych. W Anglii też kokosów się nie zarabiało, bo 3,60 za punkt, 2,40 za start, a trzeba było tych punktów trochę robić żeby przetrwać i utrzymać się w lidze angielskiej, bo trzeba było mieć średnią 6 punktów na mecz, by kluby chciały rozmawiać.
Wyspy Brytyjskie nie były jedynym kierunkiem podróży polskich żużlowców. Pan Zenon wyjeżdżał też na Antypody. Ostatni z wyjazdów był zwieńczeniem pewnej epoki – startów dla gorzowskiej Stali.
– To był początek moich startów w Gorzowie, bo w 1974 tam startowałem i wówczas wyjechałem pierwszy raz. W 1975 roku wyjechałem drugi raz – tym razem z reprezentacją i w 1976 był trzeci wyjazd. Od 1977 startowałem w Wybrzeżu.
W tamtych czasach nieczęsto dochodziło do transferów. Kibice dość emocjonalnie przeżywali zmiany barw, których broniło się zwykle od początku do końca kariery.
Jeździło się dla klubów, w których zdawało się licencję, wychowało się. To było takie naturalne. Zmieniłem klub na Gdańsk, bo po pierwsze – zacząłem tu studiować, a po drugie – Gdańsk obiecał, że puści mnie do Anglii. W Gorzowie było za dużo chętnych do startów w lidze angielskiej – i Jancarz, i Nowak, i Rembas. Wszyscy chcieli jeździć.
Zmiana klubu była zatem koniecznością. Niestety, nie zawsze kibice to rozumieją. Pan Zenon przekonał się o tym na własnej skórze. Po przejściu do Wybrzeża, kilka wizyt w Gorzowie wiązało się z gwizdami. Te jednak sprawiały, że nasz bohater jechał jeszcze lepiej niż zwykle.
– Parę razy tak było. Dopingowało mnie to do jeszcze lepszej jazdy. Na tamtym torze zrobiłem trzy tytuły jeżdżąc w barwach GKSu Wybrzeże.
To tylko fragment naszej rozmowy z Panem Zenonem Plechem. Podczas rozmowy dowiedzieliśmy się jak to się stało, że nastolatek spod gorzowskiej wsi został żużlowcem, jakie istnieją różnice między żużlem wtedy, a żużlem dziś, a także jak godził starty na żużlu z nauką i innymi pasjami. To wszystko znajdziecie w książce, którą chcemy wydać z końcem pracy nad projektem.
Jeżeli uważasz, że nasz projekt powinien powstawać dalej i jest sens inwestować czas, energię i pieniądze w jego realizację to wystarczy, że wejdziesz na stronę https://patronite.pl/czteryokrazenia i klikniesz „zostań patronem”.